Czarnkow.INFO - Internetowy Serwis Informacyjny
    Strona główna     Urzędy     Kultura i atrakcje     W mieście     Archiwum
Dzisiaj jest: 29 marca 2024, piątek.  Imieniny: Bertolda, Marka, Wiktora, Zenobii, Zenona



free counters


WYPRAWA ROWEROWA DOOKOŁA POLSKI 2014



We wtorek, 17 czerwca, reprezentanci czarnkowskiej Rowerowej Sekcji Turystycznej rozpoczęli rowerową wyprawę dookoła Polski. Przed nimi 30 dni pedałowania i blisko 3500 kilometrów na siodełku.

Wyprawa ta, planowana już od kilku miesięcy, jest jednym z elementów obchodów 15 lat działania Rowerowej Sekcji Turystycznej z Czarnkowa, a dla samych uczestników stanowi spory wyczyn i jest dużym wyzwaniem, zarówno organizacyjnym, kondycyjnym, jak i finansowym. Plan wyjazdu zakłada pokonanie trasy jak najbliżej polskich granic i wybrzeża. Początek wyjazdu został zaplanowany w Kostrzynie, a potem uczestnicy kierować się będą wzdłuż Odry na południe Polski. Tam zacznie się najtrudniejszy odcinek obejmujący najwyższą część naszego kraju. Rozpoczną się podjazdy w Karkonoszach, Kotlinie Kłodzkiej, Beskidzie Śląskim i Żywieckim. Zwieńczenie tej części stanowić będą trasy w Tatrach, Pieninach oraz Beskidzie Sądeckim i Bieszczadach. Potem kierunek zmieni się na północny, by po kilkunastu dniach pedałowania wschodnią częścią Polski, dotrzeć w okolice mazurskich jezior. Stamtąd przez Żuławy Wiślane i Trójmiasto rowerzyści dotrą nad Bałtyk. Część nadmorska zakończy się w Międzyzdrojach i Wolinie, a całość wyprawy ponownie wzdłuż Odry, dobiegnie końca w Kostrzynie.
Na wyjazd zdecydowały się trzy osoby, które cały niezbędny ekwipunek zabierają na rowery. Oprócz rzeczy osobistych koniecznych do codziennego funkcjonowania jednoślady transportować będą namioty, karimaty, mapy oraz drobny sprzęt elektroniczny potrzebny do dokumentowania całej wyprawy.

Wszystkich, którzy chcą śledzić na bieżąco wycieczkę i relacje z jej przebiegu
zapraszamy codzienie na www.Czarnkow.INFO.



DZIEŃ 1
17 czerwca 2014 r.

No i zaczęło się! Spotkaliśmy się we wtorkowy poranek przed Czarnkowskim Domem Kultury, bo wyjazd zaplanowany został o godzinie 7.00. Uczestników wyprawy, Krzysztofa Klessę, Eugeniusza Handschke i Pawła Zajdę, przybyli pożegnać najbliżsi i koledzy z Sekcji Rowerowej. Potem samochodem Miejskiego Centrum Kultury dotarliśmy do Kostrzyna nad Odrą, gdzie rozpoczęła się właściwa część wycieczki. Po wyładowaniu rowerów i przytwierdzeniu bagaży ruszyliśmy drogą krajową numer 31. Trzymając się zasady jak najbliższego podróżowania wzdłuż granic Polski trasa wiodła przez Słubice, Cybinkę, Gubin do miejscowości Brody. Tam przyszedł czas na pierwszy odpoczynek i nocleg w gospodarstwie agroturystycznym „Borowikowa knieja”. Liczniki wskazały 125 kilometrów, a jedną z atrakcji tego dnia była przeprawa promem przez Odrę w miejscowości Połęcko i niespodziewane w tym rejonie dość długie podjazdy, które w niektórych miejscach osiągały 5% nachylenia.






DZIEŃ 2
18 czerwca 2014 r.

Drugi dzień naszej wyprawy rozpoczęła drobna zmiana trasy, która po kilku godzinach pedałowania okazała się zupełnie niepotrzebna. Otóż wyjeżdżając z miejscowości Brody, zgodnie z naszym planem, powinniśmy kierować się na Tuplice, ale lekko przestraszeni "kocimi łbami" na drodze wybraliśmy trasę przez Lubsko i Jasień. Tym samym zamiast planowanych 15 kilometrów pokonaliśmy blisko 40, tracą przy tym sporo czasu i trochę sił. A co gorsza ominięte rano "kocie łby" i tak towarzyszyły nam przez cały dzień podczas pokonywania innych dróg /szczególnie dała się nam we znaki droga wojewódzka nr 350, biegnąca wzdłuż Nysy Łużyckiej/. Od wspomnianych Tuplic wszystko przebiegało zgodnie z planem: przez Trzebiel i Łęknicę dotarliśmy do Gozdnicy. Tuż za tą miejscowością opuściliśmy województwo lubuskie i zaczęliśmy pedałowanie po Dolnym Śląsku, które rozpoczęło się "obiadem na trawce" w okolicach wsi Ruszów. Ostatnie kilometry przez Pieńsk do Zgorzelca to już zapowiedź czekającej nas wspinaczki po polskich górach. Po blisko 7 godzinach "czystej" jazdy przyszedł czas na odpoczynek w Domu Turysty w Zgorzelcu i pyszna kolacja w pobliskiej knajpce o wdzięcznej nazwie "Afirmacja". Szkoda tylko, że nasz kolega Krzysiu przechodzi małe kłopoty zdrowotne i musiał zrezygnować ze wspólnego posiłku. Mamy nadzieję, że jutro będzie lepiej! Na koniec trochę statystyki: pokonaliśmy dzisiaj 497 metrów przewyższeń /tzn. licząc metry w pionie do góry/ i 372 metry spadku /tzn. licząc metry w pionie w dół/, wjechaliśmy na 226 metrów nad poziom morza, a maksymalne nachylenie podjazdu wyniosło 5%.






DZIEŃ 3
19 czerwca 2014 r.

Dzisiejsza trasa zapowiadała się na trudną, stąd po wczesnym śniadaniu i przygotowaniu rowerów wyruszyliśmy już o 7.30 mając świadomość, że przed nami zaczynają się podjazdy w Górach Izerskich i Karkonoszach. Najtrudniejsze z nich, mające po kilka kilometrów długości, były przed Świeradowem Zdrój i Szklarską Porębą. Nachylenie terenu dochodziło tam do 9%, ale na szczęście po każdej wspinaczce następował zjazd rekompensujący trochę wcześniejszy wysiłek. Dodatkowo towarzyszył nam wiatr, ale bardzo korzystny, bo tym razem wiejąc nam w plecy! Po krótkim odpoczynku przy gorącej zupie w Świeradowie przyszedł czas na wspinaczkę w stronę Szklarskiej Poręby, której trudy umilała nam grupa kolarzy górskich, w towarzystwie których dotarliśmy przez słynny "Zakręt śmierci" do centrum miasta. Tutaj nastąpiła dłuższa przerwa obiadowa, po której wygodnym zjazdem przez Piechowice i Miłków dotarliśmy do pierwszych zabudowań Karpacza. Nie wjeżdżając do centrum skierowaliśmy się do Kowar w poszukiwaniu noclegu. Nie było to niestety łatwe, ale po ostatnim tego dnia kilkukilometrowym podjeździe dotarliśmy do zajazdu "Victoria", aby po 110 kilometrach pedałowania odpocząć. Ale jak się okazało nie była to ostatnia dobra wiadomość tego dnia. Niespodziewanie odwiedził nas kolega Robert Mania, który przez wiele lat wspólnie z nami podróżował na rowerze, a teraz mieszka i pracuje w Jeleniej Górze. Jutro znowu góry! Trzymajcie kciuki!






DZIEŃ 4
20 czerwca 2014 r.

Dzisiaj, zgodnie z przewidywaniami, czekało nas sporo długich i wyczerpujących podjazdów. Pierwszy z nich to mozolna wspinaczka na Przełęcz Kowarską, drugi wiódł krętą drogą na Przełęcz Okraj. Tym samym, jeszcze przed południem, opuściliśmy Karkonosze, kierując się przez tak zwane Sudety Wałbrzyskie w stronę Kotliny Kłodzkiej. Przez Lubawkę, Mieroszów, Głuszycę i Nową Rudę dotarliśmy do podnóża Gór Stołowych, do miejscowości Radków. Był to zdecydowanie najtrudniejszy, jak do tej pory, dzień naszej wyprawy i to nie tylko ze względu na pokonywane różnice wysokości. Towarzysząca nam niezbyt wysoka temperatura, przenikliwy, chłodny wiatr oraz przelotne opady deszczu nie ułatwiały pedałowania. Mimo sporego zmęczenia i pokonania 100 kilometrów już o godzinie 17.00 zameldowaliśmy się na noclegu w Radkowie u podnóża Szczelińca Wielkiego.






DZIEŃ 5
21 czerwca 2014 r.

Pierwszy dzień lata rozpoczął się dla nas dość wcześnie. Już od 7.30 zaczęliśmy pokonywać "drogę stu zakrętów", która łączy Radków z Kudową Zdrój. Dzieli się ona na dwa odcinki: pierwszy do Karłowa to stromy podjazd, natomiast drugi to przyjemny zjazd do Kudowy. Każdy z nich ma około 10 kilometrów długości, więc na pierwszym można stracić dużo sił, a na drugim odpocząć. Niestety całą przyjemność ze zjazdu zepsuła niska temperatura, która wcale nie przypominała letniej. Wychłodzeni i zmarznięci szybko poszukaliśmy bardzo przyjemnej i czynnej o tak wczesnej porze kawiarni, gdzie przy gorącej kawie i pysznych ciastkach odzyskaliśmy chęć i motywację do dalszej jazdy. Kierując się z Kudowy Zdrój do Polanicy Zdrój czekała nas wspinaczka drogą krajową numer 8. Ten podjazd dodatkowo utrudniały pędzące samochody, szczególnie te największe i najcięższe, które nie zawsze zwracały uwagę na trzech rowerzystów z Czarnkowa mozolnie pokonujących kolejne kilometry wzniesień. Stąd też nasza decyzja, aby po dotarciu do Bystrzycy Kłodzkiej zmienić nieco trasę i do Lądka Zdrój dotrzeć bocznymi drogami przez Nowy Waliszów i Trzebieszowice. Te lokalne drogi, o nie najlepszej nawierzchni, były jednak o wiele spokojniejsze i całkiem bezpiecznie i po ponad 5 godzinach pedałowania dotarliśmy do Lądka Zdrój, znajdując nocleg w gospodarstwie agroturystycznym w bardzo cichej części tego uzdrowiska.






DZIEŃ 6
22 czerwca 2014 r.

Niedzielny poranek, jak każdy, zaczęliśmy śniadaniem i przygotowaniem naszych rowerów, które dzisiaj wymagały nieco zabiegów naprawczych po kilku dniach podróżowania. O 8.10 opuszczaliśmy Lądek Zdrój kierując się w stronę Złotego Stoku. Z miejscowością tą, znaną z kopalni złota, pożegnaliśmy Kotlinę Kłodzką i Śnieżnicki Park Krajobrazowy. Zanim tam dotarliśmy należało pokonać 7 - kilometrowy podjazd, który - jak zgodnie stwierdziliśmy - był najtrudniejszym jak do tej pory. Po tym było już trochę łatwiej, bo po kilku dniach podjazdów i zjazdów teren stał się bardziej płaski. Tak więc dość komfortowo, z wiatrem wiejącym w plecy, dotarliśmy do Nysy, pozostawiając za sobą Paczków i Otmuchów. Tym sposobem opuściliśmy województwo dolnośląskie i zaczęliśmy podróż po województwie opolskim. Ostatni odcinek dzisiejszej podróży wiódł przez Głuchołazy do Prudnika, gdzie po pokonaniu 95 kilometrów postanowiliśmy odpocząć i korzystając z dogodnych warunków oraz sporej ilości wolnego czasu zrobić „rajdową przepierkę”. W Prudniku, położonym tuż przy granicy polsko - czeskiej, na obrzeżach Parku Krajobrazowego Gór Opawskich, znaleźliśmy nocleg w Szkolnym Schronisku Młodzieżowym „Dąbrówka”. To bardzo piękny obiekt mieszczący się w gruntownie odnowionym budynku należącym kiedyś do wojska. Komfortowe warunki, bardzo dobre wyposażenie i niezbędna dla turysty infrastruktura pozwoliły nam na dużą dawkę odpoczynku i zregenerowania sił przed kolejnymi dniami pedałowania.






DZIEŃ 7
23 czerwca 2014 r.

Cieszymy się, że jesteśmy w Cieszynie! Dotarcie do tego przygranicznego miasta kosztowało nas dzisiaj sporo czasu i sił. Po opuszczeniu województwa opolskiego, tuż za miejscowością Głubczyce, zaczęła się jazda po województwie śląskim. Od Raciborza poprzez Pszów, Wodzisław Śląski i Jastrzębie Zdrój towarzyszył nam bardzo duży ruch samochodowy, który po pierwsze utrudniał swobodną jazdę, a po drugie nie pozwalał na spokojną obserwację otoczenia. Co gorsza droga pełna była zmierzających do przejścia granicznego dużych aut dostawczych. Miłą odmianą w tej nużącej wędrówce była przerwa na obiad, którą tuż za Raciborzem zafundowaliśmy sobie w zajeździe "Złota iglica", gdzie mogliśmy skosztować pysznego regionalnego dania z wołowiny, klusek śląskich w towarzystwie modrej kapusty. Dzień po blisko 7 godzinach jazdy i pokonaniu 136 kilometrów zakończyliśmy odpoczynkiem w schronisku młodzieżowym w Cieszynie.







DZIEŃ 8
24 czerwca 2014 r.

Trasy dnia dzisiejszego prowadziły głównie po górskich terenach, stąd też, mimo stosunkowo niewielu kilometrów, dzień był trudny i wyczerpujący. Od wczesnego rana przemierzaliśmy pasma Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Długo zapamiętany będzie przez nas podjazd z Wisły przez Kubalonkę do Istebnej, gdzie nachylenie terenu przez kilka kilometrów utrzymywało się na poziomie 10%. Jeszcze trudniejsza była wspinaczka z Istebnej przez Koniaków. Zanim osiągnęliśmy przełęcz obok Ochodzitej /895 m n.p.m/, za którą był zjazd, musieliśmy pokonać nachylenie 12% i osiągnąć 858 metrów n.p.m. Na szczęście potem było już dużo łatwiej. Przez Laliki, Milówkę i Węgierską Górkę dotarliśmy do Żywca, gdzie poza centrum udało się znaleźć przytulny nocleg. Po raz pierwszy podczas tej wyprawy rower naszego kolegi Eugeniusza odmówił posłuszeństwa i konieczna była wymiana dętki. Nie przeszkodziło nam to pokonać 80 kilometrów, w opinii wszystkich, najtrudniejszych do tej pory.








DZIEŃ 9
25 czerwca 2014 r.

Kolejne województwo za nami i kolejne 103 kilometry! Po opuszczeniu Żywca przez Jeleśnię i Stryszawę dotarliśmy do Suchej Beskidzkiej i Makowa Podhalańskiego, wjeżdżając jednocześnie do województwa małopolskiego. Podążając przez Zawoję opuściliśmy pasmo Beskidu Żywieckiego, przecinając wzniesienia Babiogórskiego Parku Narodowego. Zwieńczeniem tego podjazdu była Polana Krowiarki położona na wysokości 1005 metrów n.p.m. Niestety nie było tam szansy na dłuższy odpoczynek, bo tuż nad naszymi głowami zbierały się ciemne deszczowe chmury grożące burzą. Nie pozostało więc nam nic innego jak szybkim zjazdem przez Zubrzycę Górną i Jabłonkę zameldować się w Czarnym Dunajcu na noclegu u pani Helenki. A z okien tego domu już możemy podziwiać panoramę polskich Tatr. Mimo zapowiedzi niekorzystnych warunków atmosferycznych pogoda okazała się dzisiaj dla nas łaskawa i tylko drobny deszcz dwa razy zmusił nas do poszukiwania schronienia na krótki odpoczynek. Przymierzając się do pokonania ostatniego 18 - kilometrowego odcinka od Jabłonki do Czarnego Dunajca mieliśmy wątpliwości czy nie czekają nas zbyt trudne podjazdy, więc postanowiliśmy zapytać miejscowych o ocenę skali trudności. Zaczepiony przypadkowy przechodzień popatrzywszy na nasze obładowane rowery i na nas samych powiedział bez żadnych szczegółów i wyjaśnień: "docie se rade". Uznaliśmy to za komplement, więc daliśmy radę. I na koniec dwa "rekordy" dzisiejszego dnia: po raz pierwszy podczas wyprawy wjechaliśmy na wysokość ponad 1000 metrów n.p.m /dokładnie 1003 m n.p.m/, a nachylenie podjazdu w miejscowości Pawel Mała wyniosło 13 %.






DZIEŃ 10
26 czerwca 2014 r.

Dzisiaj przegraliśmy z pogodą! Od samego startu z Czarnego Dunajca towarzyszyły nam trzy największe przeciwności rowerzysty: ciągły deszcz, podjazdy i wiatr wiejący prosto w twarz. Mimo naszych ambitnych zamierzeń dotarcia do Niedzicy, musieliśmy poddać się w Zakopanem, do którego dotarliśmy przed godziną 10.00. Nie pomogły odpowiednie ubrania, przybory i zabezpieczenia przed deszczem, byliśmy zupełnie przemoczeni. Stąd wspólna decyzja, żeby przeczekać niekorzystne warunki w Zakopanem, tym bardziej, że prognozy na kolejne dni są obiecujące. Po pokonaniu 30 kilometrów mogliśmy osuszyć się i wypić gorącą herbatę w schronisku młodzieżowym "Szarotka" w Zakopanem, by potem pospacerować ulicą Krupówki.





DZIEŃ 11
27 czerwca 2014 r.

Poranek w Zakopanem powitał nas pięknym słońcem i błękitem nieba. Opuszczając najwyższe polskie góry, przez Poronin i Bukowinę Tatrzańską wybraliśmy kierunek na Pieniny, pokonując kilka miejscowości na Spiszu. Były to między innymi Czarna Góra, Trybsz i Łapsze Niżne. Po kilku godzinach pedałowania dotarliśmy do granic Pienińskiego Parku Narodowego, gdzie dzięki niezłej pogodzie mogliśmy podziwiać w całej okazałości piękno tych gór. Ponadto trasa wijąca się wśród wzniesień pozwalała na "rzut okiem" na Jezioro Czorsztyńskie i zamek w Niedzicy. Od Krościenka zaczęła się podróż wzdłuż Dunajca, która zaprowadziła nas do Starego Sącza. Tam, po krótkiej przerwie na posiłek w moteliku "Miś", skierowaliśmy się przez Rytro i Piwniczną Zdrój do Muszyny, gdzie zakończyliśmy dzisiejszy etap pokonując 149 kilometrów. Ten ostatni odcinek był bardzo malowniczy, bo wiódł wzdłuż brzegu Popradu przez Popradzki Park Krajobrazowy. Koniec dnia dość przypadkowo zakończyła solidna wspinaczka o nachyleniu 18 % do miejsca naszego noclegu "U Wojaka".







DZIEŃ 12
28 czerwca 2014 r.

Opuszczając Beskid Sądecki przez Krynicę Zdrój, zostaliśmy zmuszeni do pokonania kolejnego podjazdu, który tym razem zakończył się miłą niespodzianką w postaci 12-kilometrowego zjazdu od miejscowości Krzyżówka do Binczarowa. Potem przez Ropę i Gorlice, kierując się w stronę Nowego Żmigrodu, opuściliśmy województwo małopolskie, by rozpocząć podróż przez województwo podkarpackie. Poruszając się obrzeżami Magurskiego Parku Narodowego, wczesnym popołudniem, dotarliśmy do Dukli, gdzie po 100 kilometrach jazdy, po bardzo pofałdowanym terenie, postanowiliśmy zakończyć dzisiejszy etap. Towarzyszyła nam dzisiaj prawdziwie letnia pogoda, więc trochę wyczerpani pedałowaniem, a trochę upałem, regenerujemy siły w zajeździe "Galicja", kołysani do snu skocznymi melodiami weselnymi dobiegającymi z parteru.






DZIEŃ 13
29 czerwca 2014 r.

Plan na dzisiaj był bardzo prosty! Bieszczady! Z Dukli, drogą krajową numer 9 pojechaliśmy do Tylawy, a stamtąd przez Komańczę i Cisną zaczęliśmy wspinaczkę przez bieszczadzkie serpentyny. Towarzysząca nam piękna pogoda z bezchmurnym niebem i prażącym słońcem sprzyjała pokonywaniu kolejnych kilometrów. Niestety aura przygotowała dla nas jeszcze jedną "atrakcję" w postaci bardzo silnego wiatru, który - jak zwykle - wiał w kierunku przeciwnym do naszej jazdy i dotrzymywał nam towarzystwa przez blisko 100 kilometrów. Nawet podczas stromych zjazdów, mimo obciążonych rowerów, sprawna jazda w dół wymagała ciągłego pedałowania. Najtrudniejsze były jednak odkryte przestrzenie i przewyższenia, gdzie silne podmuchy nie tylko utrudniały jazdę, ale również stanowiły niebezpieczeństwo. Tak utrudzeni dotarliśmy do Cisnej na krótki odpoczynek i niedzielny obiad, by potem przez Kalnicę i Smerek dojechać do Wetliny. Tutaj po dość trudnym dniu postanowiliśmy zakończyć jazdę w zajeździe „Berdo”, z okien którego w pełnej krasie prezentuje się Połonina Wetlińska. Poza tym na pochwałę zasługują właściciele zajazdu, którzy oprócz doskonalej kuchni potrafią swoim podejściem, zaangażowaniem i obsługą ująć każdego turystę!








DZIEŃ 14
30 czerwca 2014 r.

Po nocnej burzy i dużej ulewie poranek przywitał nas bardzo rześkim powietrzem. Jednak już po kilkudziesięciu minutach zrobiło się ciepło i wbrew niekorzystnym prognozom pogody prawie przez cały dzień towarzyszyła nam letnia aura. Z jednym małym wyjątkiem, o którym później. Z Wetliny przez Ustrzyki Górne, w towarzystwie rzeki Wołosaty i San, kierowaliśmy się w stronę Ustrzyk Dolnych. Po dotarciu do tej miejscowości czekała na nas sympatyczna niespodzianka, bo mieszka tam wujek Krzysia - Józef, który zaprosił nas na odpoczynek, częstując pysznym obiadem i odrobiną ukraińskiego piwa. Potem naszym celem było pokonanie Gór Słonnych, by przez Arłamów dojechać w okolice Przemyśla. Niestety nasze plany pokrzyżował remont drogi wymuszając objazd oraz krótka burza i deszcz które musieliśmy przeczekać pod daszkiem przystanku autobusowego w miejscowości Wojtkowa. Wtedy, po demokratycznych ustaleniach, postanowiliśmy do Przemyśla dotrzeć przez Birczę i tam poszukać noclegu. To nieduża miejscowość, więc krótka sonda wśród miejscowych pozwoliła dość szybko ulokować się w gościnnych pokojach pani Ireny. Ostatnie kilometry do Birczy prowadziły przez Pogórze Przemyskie, a to oznacza, że ostatecznie pożegnaliśmy polskie góry i najtrudniejszą część naszej wyprawy.






DZIEŃ 15
1 lipca 2014 r.

Nocne opady deszczu w Birczy nie zapowiadały dobrego dnia, tym bardziej, że poranek również powitał nas zachmurzonym niebem. Nie pozostało nam nic innego jak przygotować się na jazdę w trudnych warunkach i wyposażyć w odpowiednie stroje. Na szczęście opady nie były zbyt intensywne i towarzyszyły nam tylko w godzinach porannych, w trakcie dojazdu do Przemyśla.Potem było już dużo lepiej, a tuż przed zakończeniem dzisiejszej trasy słońce na dobre zagościło na prawie bezchmurnym niebie. Po 12 dniach spędzonych w górach, zaliczając kolejne podjazdy i zjazdy, licząc metry przewyższeń i stopnie nachylenia terenu, mogliśmy przypomnieć sobie jak pedałuje się po płaskim obszarze. Co prawda w okolicach Przemyśla jeszcze byliśmy zmuszeni sporo popracować pod górę, ale potem teren zdecydowanie się wyrównał i kolejne kilometry upłynęły na przyjemnej podróży po obrzeżach Puszczy Solskiej i Roztocza. Z Przemyśla przez Radymno, Lubaczów i Cieszanów dotarliśmy do Narola pokonując kolejne 134 kilometry. Po dzisiejszym dniu uwagę naszą zwróciły dwie rzeczy: po pierwsze wiele osób widząc nasze obładowane rowery, trochę zmęczone twarze i równe stroje, często pozdrawiało nas gestem, uśmiechem bądź zapytaniem dokąd zmierzamy i skąd podróżujemy, zazwyczaj życząc udanej wycieczki. Po drugie od kilkudziesięciu kilometrów przemierzamy drogi w bliskiej odległości wschodniej granicy i uwagę przyciągają niezliczone przydrożne kapliczki, krzyże lub inne figury świętych.






DZIEŃ 16
2 lipca 2014 r.

Dzisiejszy odcinek naszej podróży wiódł od Narola do Dorohuska. Tuż po porannym starcie, przed miejscowością Bełżec, opuściliśmy województwo podkarpackie, by rozpocząć wędrówkę po województwie lubelskim wzdłuż granicy polsko - ukraińskiej. Przedpołudniowy odcinek wyprawy pozwolił nam na obserwację fragmentów krainy geograficznej zwanej Roztoczem, której krajobraz ujął nas nie tylko sporą ilością lasów liściastych, ale również niezmierzonymi obszarami pól uprawnych. Zbliżając się do Hrubieszowa, przez Nowosiółki, Witków i Mircze, a potem dalej przez Matcze, Dubienkę do Dorohuska widoki ponownie uległy zmianie, tym razem duże obszary pól zastąpiły małe działki i poletka, tuż przy zabudowaniach oraz niespotykane w Wielkopolsce rośliny uprawne. Zgodnie z prognozami pogoda bardzo nam dzisiaj sprzyjała: nie było zbyt gorąco, na deszcz nie było szans, a wiatr nie przeszkadzał. Stąd też postanowiliśmy, po odpoczynku i posiłku w Hrubieszowie, pedałować dalej. W ten sposób wczesnym popołudniem dotarliśmy do Dorohuska pokonując 151 kilometrów oraz znajdując nocleg w ładnym domku, ale w bardzo nietypowym i niecodziennym otoczeniu, które bardziej przypominało bazę transportową połączoną ze slumsami niż oazę turystycznego odpoczynku. Na koniec jedna uwaga o jakości dróg, którymi się dzisiaj poruszaliśmy. Przez blisko połowę trasy, nawet na drogach wojewódzkich, najczęstszym znakiem i ostrzeżeniem była tablica mówiąca o wybojach, ubytkach w asfalcie i nierównościach. Niestety miało to wpływ na komfort naszej jazdy oraz na pewne części ciała, które narażone były na notoryczne drgania i wibracje.






DZIEŃ 17
3 lipca 2014 r.

Nawigacja dzisiejszego odcinka była bardzo łatwa. Od wczesnego rana poruszaliśmy się drogą wojewódzką numer 816, która pozwoliła nam pokonać trasę Okopy Kolonia - Terespol długości 120 kilometrów. Potem skierowaliśmy się w drogę numer 698 do Janowa Podlaskiego dokładając kolejne 35 kilometrów. Przedpołudniowy deszcz i spore zachmurzenie, niezgodne z prognozami pojawiającymi się w mediach, towarzyszyły nam jeszcze do Włodawy, by potem na dobre rozgościło się lato i piękne błękitne niebo. Szlak dzisiejszy w całości wypełnił założenia naszej wyprawy zgodnie z którymi poruszamy się wzdłuż granic Polski, bo cały dzień pedałowaliśmy w pobliżu rzeki Bug, która na tym fragmencie wyznacza granicę polsko-ukraińską i polsko-białoruską. Sama droga natomiast była wyjątkowo spokojna, bez uciążliwego ruchu samochodowego, z pięknymi widokami na lubelskie i poleskie miejscowości z ciągle zmieniającym się krajobrazem. Szczególnie naszą uwagę przyciągały elementy architektoniczne związane z religią prawosławną, które przeplatały się z symbolami wiary rzymsko - katolickiej. W wielu miejscowościach obok kościoła katolickiego stała cerkiew lub krzyż prawosławny, często też przy zabudowaniach lub na przydomowym ogrodzie pojawiały się krzyże adekwatne do wiary gospodarzy.







DZIEŃ 18
4 lipca 2014 r.

Po pożegnaniu z panem Andrzejem, właścicielem Hotelu Agroturystycznego, w którym spędziliśmy noc, zaczęliśmy kolejny dzień naszej wyprawy po następnym województwie naszego kraju. Aby przekroczyć granicę pomiędzy województwem lubelskim a podlaskim należy pokonać rzekę Bug. Uczyniliśmy to w sposób atrakcyjny dla każdego turysty, bo przeprawą promową pomiędzy miejscowościami Gnojno - Niemirów. Potem, korzystając z przepięknej letniej pogody i wygodnych, spokojnych dróg, przez Mielnik, Nurzec Stację, Milejczyce i Kleszczele dotarliśmy do Hajnówki jadąc wśród dojrzewających zbóż, łąk pachnących sianokosami, zielonych lasów i pojawiających się na każdym kroku symboli prawosławnej religii. Próbując odsapnąć od wyczerpującego upału postanowiliśmy w Hajnówce zafundować sobie przerwę obiadową. Jak zwykle najłatwiej zapytać w tej sytuacji miejscowych o zdanie lub podpowiedź, i tak też zrobiliśmy. Tym sposobem mogliśmy sprawdzić dobre opinie o lokalu "Leśny dworek". Serwująca lokalne potrawy restauracja jest godna polecenia, ale koniecznie powinna zadbać o reklamę i oznakowanie dojazdu, bo bardzo trudno tam dotrzeć i nawet miejscowi nie zawsze potrafili wskazać drogę. Z Hajnówki pozostał nam ostatni odcinek do pokonania, bo dzień po 126 kilometrach postanowiliśmy zakończyć w miejscowości Lewkowo Nowe. Przytulne miejsce do odpoczynku udało się nam znaleźć w gospodarstwie agroturystycznym "Nad Bobrówką" pani Jolanty Stypułkowskiej, a komfortowe warunki do odpoczynku i doskonałe wyposażenie obiektu podkreślała dodatkowo przyjazna atmosfera stworzona przez gospodarzy.






DZIEŃ 19
5 lipca 2014 r.

Po opuszczeniu gościnnych progów "Nad Bobrówką" i pożegnaniu się z gospodarzami rozpoczęliśmy o 7.30 kolejny dzień naszej wyprawy. Panujący już tak wcześnie upał dotrzymywał nam towarzystwa do końca tego odcinka, który po 135 kilometrach znalazł swój finał w miejscowości Lipsk nad Biebrzą, już na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego. Zanim jednak dotarliśmy do Lipska, nasza droga wiodła przez Michałowo i Gródek do Bobrownik, by stamtąd przez Kruszyniany i Krynki dotrzeć do Sokółki. Ten odcinek przyniósł nam kilka niespodzianek. Po pierwsze mapa, według której wyznaczaliśmy naszą trasę, mocno nas zawiodła, bo na odcinku do Kruszynian zabrakło asfaltu, a droga szutrowa nie była najlepszej jakości. Będąc już w tej maleńkiej miejscowości, przy muzułmańskim meczecie, zaskoczyła nas widoczna obecność kilkudziesięciu policjantów oraz wozów satelitarnych czołowych stacji telewizyjnych. Jak się okazało wieczorem, po obejrzeniu w telewizji informacji, miało to związek z ekumenicznym protestem przeciwko aktowi wandalizmu, którego dopuścili się nieznani, do tej pory, sprawcy w ubiegłym tygodniu. Potem wszystko poszło zgodnie z planem: po tradycyjnej przerwie obiadowej w Sokółce, w "Karczmie pod sokołem", ostatnie kilometry do Lipska wiodły wśród łąk, które bardzo nam przypominały nasze Nadnoteckie Łęgi. Pewnym dla nas dzisiaj zaskoczeniem był mocno pofałdowany teren z dużą ilością podjazdów, przewyższeń oraz zjazdów. Tak więc odrobinę zmęczeni regenerujemy siły w gospodarstwie agroturystycznym "Słodka pasieka" w Lipsku dodatkowo emocjonując się ćwierćfinałami Mistrzostw Świta w piłce nożnej i meczem polskich siatkarzy w Lidze Światowej.






DZIEŃ 20
6 lipca 2014 r.

Przez kilkadziesiąt pierwszych kilometrów dzisiejszej trasy poruszaliśmy się po Puszczy Augustowskiej, więc drogi otoczone były tylko lasami. Korzystny wiatr, prosta droga, brak podjazdów i znikomy ruch samochodowy spowodował, że wykorzystując te dobre warunki skupiliśmy się na pedałowaniu. Przez ponad 40 kilometrów nie zamieniliśmy ani słowa i słychać było tylko szelest łańcuchów, zmiany przełożeń i odgłos toczących się po asfalcie opon. W ten sposób z Lipska dotarliśmy do Augustowa, oddalając się sporo od granicy polsko - białoruskiej i polsko - litewskiej, by potem przez Giby i Sejny ponownie wrócić w strefę nadgraniczną. Szybkie tempo jazdy spowodowało, że przerwę obiadową rozpoczęliśmy dość wcześnie, bo już przed południem. Doskonałą ku temu sposobnością okazała się restauracja "Skarpa" w Sejnach, która skusiła nas potrawami regionalnymi, ze szczególnym uwzględnieniem dań litewskich. Tak więc, zamiast rosołu i schabowego, niedzielny obiad stanowiła dzisiaj potrawa o nazwie "czynaki", czyli podawane na ciepło w glinianym garnuszku kapusta, mielone mięso i ziemniaki ze sporą ilością przypraw. Potem pokonując kilkadziesiąt niewielkich podjazdów przez Szypliszki dotarliśmy do miejscowości Rutka - Tartak, by po 118 kilometrach zakończyć dzień w gospodarstwie agroturystycznym pana Czesia. Na odcinku tym ciekawostką były miejscowości na terenie gminy Puńsk, których nazwy na tablicach pisane były po polsku i litewsku.







DZIEŃ 21
7 lipca 2014 r.

To nie był dla nas najlepszy dzień! Rozpoczynając jazdę o 7.30 termometry pokazywały 24 stopnie, a słońce już mocno przygrzewało. Potem, po kilkudziesięciu kilometrach jazdy, kolega Eugeniusz po raz drugi na tym wyjeździe przebił dętkę, co ewidentnie było spowodowane prowadzonymi robotami naprawczymi asfaltu. Jakby tego było mało, tuż przed Węgorzewem, z powodu remontu drogi, zmuszeni byliśmy, podobnie jak inni kierowcy, skorzystać z objazdu. Niestety prowadził on piaszczystą, polną drogą. Poruszały się nim wszystkie pojazdy kierujące się do Węgorzewa i z niego wyjeżdżające. Tak w tumanach kurzu, tonąc ciężkimi rowerami w piasku dobrnęliśmy do tego miasta. Kiedy wydawało się nam, że już wszystko pójdzie zgodnie z planem, kolejny objazd na naszej trasie wyprowadził nas dosłownie w pole! Czy była to wina naszej nieuwagi czy złego oznakowania? Nie wiemy! Tak czy inaczej kierując się z Węgorzewa na Barciany wylądowaliśmy w lesie, na polnej, piaszczystej drodze wśród gęstego lasu. Ten dodatkowy 16 - kilometrowy odcinek wymagał od nas nie tylko sprawnej jazdy po korzeniach i wertepach, ale również sporo sił w rękach aby pchać nasze pojazdy w miejscach, gdzie nie dało się pedałować. Skutkiem tego jest dzisiejszy wynik, który pokazały nasze liczniki, czyli 169 przejechanych kilometrów! Ale poza tym było, jak zwykle, ciekawie! Pierwsze kilometry dzisiejszej trasy prowadzące do Gołdapi to spore przewyższenia i podjazdy bardzo przypominające te w Bieszczadach. Od tej miejscowości zrobiło się bardziej płasko i mimo sporego upału można było przyjemnie pokonywać kolejne kilometry. Granica województwa podlaskiego, które dziś opuściliśmy i województwa warmińsko - mazurskiego, do którego wjechaliśmy, to także styk trzech granic państwowych: polskiej, rosyjskiej i litewskiej. Specjalne oznakowanie tego miejsca zachęciło nas do jego odwiedzenia tym bardziej, że punkt ten oddalony był około 100 metrów od drogi, którą się poruszaliśmy. Utrudzeni tymi przygodami dotarliśmy bardzo późnym popołudniem do miejscowości Korsze, gdzie w Miejskim Ośrodku Kultury znaleźliśmy miejsce na zasłużony odpoczynek.







DZIEŃ 22
8 lipca 2014 r.

Powoli zbliżamy się do Morza Bałtyckiego. Pokonując dzisiaj trasę po województwie warmińsko - mazurskim zostawiamy za sobą kolejne miejscowości, zmieniające się krajobrazy i niezliczone obserwacje. Dzień rozpoczął się od drobnej naprawy - wymiany linki od przerzutek, jeszcze przed wyjazdem z miejscowości Korsze. Potem wszystko poszło zgodnie z planem: przez Bartoszyce, Górowo Iławeckie i Pieniężno dotarliśmy do Fromborka pokonując 125 kilometrów. Jeszcze dają się odczuć drobne pofałdowania, ale im bliżej Bałtyku obszar staje się bardziej płaski, a widoki pól i łąk wzbogacają liczne na tym terenie pozostałości budowli krzyżackich. Zmęczeni upałem i wczorajszą trasą postanowiliśmy poszukać noclegu wczesnym popołudniem meldując się w pensjonacie pani Ewy, która oprócz noclegu, wieczorem zaserwowała nam kolację w postaci smażonego sandacza.






DZIEŃ 23
9 lipca 2014 r.

Największą atrakcją w dniu dzisiejszym miał być rejs statkiem przez Zalew Wiślany z Fromborka do Krynicy Morskiej, by stamtąd Mierzeją Wiślaną dotrzeć do Gdańska. Niestety statek kursujący na tej trasie każdego dnia płynie tylko dwa razy i wszystkie bilety na kolejnych kilkanaście dni zostały już dawno sprzedane. Dlatego dokonaliśmy pewnych korekt naszych planów i z Fromborka pojechaliśmy do Elbląga, a stamtąd bardzo ruchliwą drogą krajową numer 7 do Nowego Dworu Gdańskiego. Aby powrócić do planu podróży musieliśmy skierować się do miejscowości Stegna, a potem wzdłuż brzegu Bałtyku do Gdańska. Na tym odcinku ciekawostką była przeprawa promem przez Wisłę w miejscowości Mikoszewo i niezapomniany widok największej polskiej rzeki wpadającej do morza. Po opuszczeniu promu zaczął się bezpośredni dojazd do Gdańska, który z małymi wyjątkami prowadził doskonałej jakości ścieżkami rowerowymi. Od kilku lat w rankingach miast najbardziej sprzyjających rowerzystom wygrywa właśnie to miasto i trzeba potwierdzić, że jest to opina zasłużona. Dotyczy to nie tylko infrastruktury, ale również koncepcji prowadzenie dróg rowerowych, ich oznaczenia i ilości, a co najważniejsze mentalności mieszkańców. Rowerzyści, piesi i kierowcy wspólnie dbają o jakość i komfort przemieszczania się, wzajemnie respektując obowiązujące przepisy ruchu drogowego oraz kulturę jazdy. Mimo to przejazd przez Gdańsk zajął nam sporo ponad 2 godziny i zakończył się wspinaczką przez Trójmiejski Park Krajobrazowy do Osowa. Ta ruchliwa trasa, spory upał i miejski zgiełk nadwyrężyły nasze siły, więc w miejscowości Chwaszczyno w restauracji "Wanoga" przyszedł czas na odpoczynek. Było już późne popołudnie, więc zakończyliśmy dzisiejsze pedałowanie w Wejherowie pokonując 159 kilometrów. Sporo czasu zajęło nam poszukiwanie noclegu, ale dzięki temu mogliśmy podziwiać pięknie odnowione i dobrze utrzymane Stare Miasto oraz spotkać sympatycznych panów z Połajewa, którzy rozpoznając herb naszego miasta na koszulkach ucięli sobie z nami krótką pogawędkę.







DZIEŃ 24
10 lipca 2014 r.

Już od wczoraj nasze drogi prowadzą po województwie pomorskim, a dokładniej po krainie nazywanej Kaszubami. Wyjeżdżając dziś rano z Wejherowa skierowaliśmy się do Krokowej pokonując bardzo malowniczy i atrakcyjny odcinek, który w większości wiódł przez lasy i pola uprawne. Tym samym zbliżyliśmy się do Bałtyku, by kontynuować jazdę w kierunku Słowińskiego Parku Narodowego przez Choczewo, Wicko, Główczyce i Smołdzino. O tym, że jesteśmy na Kaszubach, przypominały nam dwujęzyczne napisy na tablicach informacyjnych oraz specyficzny akcent tutejszych mieszkańców. Towarzyszące nam niekiedy wypiętrzenia terenu pozwalały na obserwację z oddali Morza Bałtyckiego, do którego zbliżyliśmy się na końcu dnia dojeżdżając do Ustki po 137 kilometrach pedałowania. Z miejscowością tą związane było jeszcze jedne ważne wydarzenie dnia dzisiejszego. Otóż na ostatnie dni wyprawy dołączyły do nas kolejne 3 osoby z naszej sekcji: Asia, Darek i Damian, którzy już od jutra wspólnie z nami pokonywać będą kolejne kilometry zaplanowanej trasy. Z tej okazji, po ulokowaniu się w pokojach gościnnych "Gracja", postanowiliśmy zjeść wspólną kolację wzbogaconą odrobiną nadmorskiego złotego trunku.








DZIEŃ 25
11 lipca 2014 r.

Dzisiejsza trasa w dużej mierze biegła wzdłuż linii brzegowej Bałtyku. Tuż po opuszczeniu Ustki, przez Postomino, udaliśmy się do Darłowa, ostatecznie zostawiając za sobą województwo pomorskie. Podróż po kolejnym regionie, województwie Zachodniopomorskim, to odwiedziny w kilkunastu znanych miejscowościach nadmorskich znanych z możliwości letniego odpoczynku i kąpieli w Morzu Bałtyckim. Korzystając z bardzo dogodnego kierunku wiatru, już w sześcioosobowym składzie, odwiedziliśmy Dąbki, Łazy, Mielno, Ustronie Morskie i Kołobrzeg. Zgodnie z planem w tym mieście chcieliśmy odpocząć i znaleźć nocleg, ale w związku z rozpoczynającym się weekendem ta sztuka się nie udała. Zmuszeni więc byliśmy pojechać dalej, by spokojne miejsce do zregenerowania sił odkryć w moteliku "Magnolia" w Dźwirzynie, pokonując 143 kilometry. Bardzo sympatyczny właściciel, widząc nasze obładowane rowery, znalazł dla nas wolne pokoje i dodatkowo odrobinę obniżył cenę. Oprócz korzystnego wiatru i słonecznej pogodny sprzyjały nam dzisiaj również ścieżki rowerowe, których spora ilość pozwalała na komfortową i bezpieczną jazdę. Pierwsza taka sposobność nastąpiła w okolicach Darłowa, a druga to doskonale zaplanowana, wykonana i oznaczona ścieżka od Ustronia Morskiego przez Kołobrzeg do Dźwirzyna brzegiem Morza Bałtyckiego. Należy również odnotować kolejną małą awarię - przebitą dętkę w rowerze Darka.






DZIEŃ 26
12 lipca 2014 r.

To kiedyś musiało nastąpić! Nasza dobra passa podróży bez deszczu została przerwana. Przez wszystkie minione dni, na palcach jednej ręki można by policzyć momenty, kiedy padał deszcz. Tylko raz, w okolicach Zakopanego, musieliśmy trasę drastycznie skrócić ze względu na opady. Potem zaledwie kilka razy delikatnie pokropiło, zagrzmiało, ale nigdy nie padało dłużej niż kilka minut.Dzisiaj już od rana deszcz kilkukrotnie przerywał nam jazdę, zmuszając do zakładania odpowiednich ubrań lub szukania schronienia pod wypatrzonym z oddali daszkiem przystanku autobusowego lub przydrożnego baru. Przez pierwszych kilka godzin pedałowania te trudne warunki nie spowodowały żadnych zmian w naszej podróży i z Dźwirzyna przez Mrzeżyno, Trzebiatów i Rewal dotarliśmy do Dziwnowa. Tam próbując przeczekać kolejną ulewę zrobiliśmy sobie przymusową, ale potrzebną przerwę śniadaniową. Wykorzystując momenty chwilowego rozpogodzenia postanowiliśmy nie jechać do Międzyzdrojów tylko z miejscowości Międzywodzie kierować się do Wolina, który miał być dzisiaj punktem docelowym. Tam jednak po grupowej naradzie w bardzo przyjemnym lokalu "Barometr" lub "Bar o metr" /obydwie nazwy są stosowane przez obsługę i mieszkańców/ postanowiliśmy pojechać dalej do Stepnicy. Niestety nie udało się tam znaleźć noclegu, więc zmuszeni byliśmy przez Puszczę Goleniowską dojechać do Goleniowa, pokonując 134 kilometry. Miejscem naszego odpoczynku został Kompleks Rekreacyjno - Sportowy "Fala" przy Zespole Szkół nr 1 w Goleniowie.





DZIEŃ 27
13 lipca 2014 r.

Ostatecznie pożegnaliśmy północną część Polski i Morze Bałtyckie, kierując się dzisiaj z Goleniowa na południe drogami województwa zachodniopomorskiego. Poranne zachmurzenie nie wróżyło dobrej pogody, więc w odrobinę kiepskich nastrojach wyruszyliśmy na trasę. Sytuację pogarszała jeszcze perspektywa przejazdu przez Szczecin, ale tutaj z nieocenioną pomocą przyszedł Zbyszek Sas - rowerzysta i podróżnik mieszkający w tym mieście. Pomimo że nie znaliśmy się wcześniej, zaledwie po kilku rozmowach telefonicznych uratował nas przed błądzeniem i szukaniem dróg. Od Goleniowa towarzyszył nam na rowerze przeprowadzając bezpiecznie przez Szczecin i pomagając wyjechać na trasę prowadzącą już do Kostrzyna. Również za jego radą wybraliśmy drogę krajową numer 31, wyjątkowo spokojną i pozbawioną dokuczliwego ruchu samochodowego. Poza tym, biegnąc wzdłuż Odry i częściowo przez Pojezierze Myśliborskie, była bardzo malownicza oferując wiele ciekawych widoków krajobrazowych. Po pożegnaniu Zbyszka spokojnie pedałowaliśmy przy świecącym słońcu przez Gryfino do miejscowości Chojna, gdzie w restauracji "Piwnica kupiecka" postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na "niedzielny obiadek". I to był dobry wybór! Po pierwsze zarówno Chojna, jak i restauracja, bardzo się nam spodobały, po drugie warto tu zjeść obiad, a po trzecie w tym czasie zaczął padać deszcz, zrobiło się zimno i zerwała się wichura. Po przeczekaniu tych niekorzystnych warunków pokonaliśmy ostatni odcinek prowadzący do miejscowości Mieszkowice, gdzie po 108 przejechanych kilometrach mogliśmy odpocząć w Centrum Konferencyjno - Wypoczynkowym. Naszą wyprawę rozpoczęliśmy przed 27 dniami w Kostrzynie, jak wszystko pójdzie pomyślnie jutro wracamy do tego miasta po pokonaniu 3200 kilometrów!







DZIEŃ 28
14 lipca 2014 r.

Dokładnie o godzinie 9.01 wjechaliśmy od strony północnej do Kostrzyna, zamykając tym samym rowerową pętlę wokół Polski. Po 4 tygodniach podróży i pokonaniu blisko 3300 kilometrów cel wyprawy został osiągnięty! Ten ostatni dzień podzielony został na dwie części: rano przejechaliśmy ostatnie 32 kilometry, które zostały do Kostrzyna, czyli końca naszej wycieczki, by stamtąd pojechać pociągiem do Krzyża Wielkopolskiego. Potem druga część pedałowania, tym razem już po Ziemi Nadnoteckiej, w kierunku naszych domów, przez Drawsko i Wieleń do Czarnkowa. Zanim jednak wsiedliśmy do pociągu, składając sobie wzajemne gratulacje i podziękowania za odbytą podróż, uczciliśmy ten moment odrobiną szampana, czy raczej wina musującego na peronie numer 2 na stacji Kostrzyn nad Odrą. Półtorej godziny podróży w wygodnych i klimatyzowanych wagonach PKP szybko upłynęło, a na peronie dworca w Krzyżu Wielkopolskim powitał nas kolega Łukasz z sekcji rowerowej towarzysząc nam w drodze powrotnej do Czarnkowa, do którego po 28 dniach dotarliśmy punktualnie o godzinie 15.00.

I to już koniec relacji z naszej wyprawy!




O serwisie  |   Dodaj do ulubionych  |   Ustaw jako startową  |   Miasto Czarnków  |   Miejskie Centrum Kultury
Redakcja Czarnkow.INFO: 64-700 Czarnków, os. Parkowe 21/37, tel/fax 600 545 261, czarnkow.info@onet.pl
© Marcin Małecki Jacek Dutkiewicz 2004-2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.